Wesołych !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

  • 7
Wszystkiego naj na święta
tym bardziej i tym mniej wiernym czytelnikom
tegoż bloga.
Kupy książek pod choinkę
i jeszcze więcej czasu do ich przeczytania.
Howgh!

Get Your Kicks on Route 66, czyli "Droga 66" Doroty Warakomskiej

  • 4


Przez chwilę myślałem, żeby dać tytuł w rodzaju „Zygzak McQueen (i te pozostałe samochody z Aut)”. Serio, bowiem duch pixarowskiej produkcji wydaje się gdzieś tam unosić podczas lektury „Drogi 66”: czy to w postaci odwiedzanych przez autorkę miejsc, czy też spotykanych przez nią mieszkańców, których losy lub cechy charakterystyczne można odnaleźć w bohaterach tej fajnej kreskówki. Bo tytułowa droga to nie tylko kilometry ciągnącego się niemal przez całe Stany Zjednoczone asfaltu, lecz przede wszystkim zamieszkujący (i odwiedzający) ją ludzie, a wraz z nimi kawał amerykańskiej historii. Książka zaś to reportaż z gatunku tych przyjemnych. Nie będzie się śnił po nocach drażniąc mózgownicę, albo wtykając palec w oko przypominając o ciemnej stronie natury człowieka. O nie, ta książka wręcz ocieka lukrowanym optymizmem, oślepia blaskiem mitycznego american dream. Nic tylko siupnąć na fotelu i pomknąć z autorką legendarną szosą Ameryki, co dla takich nieuleczalnych amerykanofilów jak piszący te słowa, w zupełności wystarczy.


W cieniu Mistrza, czyli antologia opowiadań "Cienie spoza czasu"

  • 0


Może nie jestem jakimś tam znawcą Lovecrafta, ale też bez przesady. Biorąc pod uwagę jak jego twórczość głęboko wrosła w popkulturę, trudno żebym czegoś tam nie kojarzył. Co jak co, ale raczej nie należę do osób, które R’lyeh, Yuggoth, bądź Arkham mogą skojarzyć co najwyżej z bełkotem odurzonych jakimś podrzędnym odpowiednikiem „Malagi” stałych bywalców pobliskiego nocnego. Po prostu coś tam wiem, ale jak do tej pory z panem L. nie było mi raczej po drodze. Ale po lekturze antologii „Cieni spoza czasu” troszkę się nakręciłem na prozę mistrza, co w sumie jest trochę dziwne, ponieważ antologia „Dobrych Historii” to nie jest jakaś dobra rzecz, a większość opowiadań to klasyczne przeciętniaki.



Koncept był fajny (choć nie nowy). Oto skrzyknijmy kilkunastu autorów, by oddali hołd Lovercraftowi w najlepszy sposób jaki umieją. Niech puszczą wodze fantazji i wyskrobią opowiadania w klimatach rodem z mitologii Cthulhu. Wielki Przedwieczny to przecież temat bardzo nośny i podatny na różnorakie interpretacje. Wystarczy tylko spojrzeć na wikipedię (englisz ofcoz), mają tam nawet osobną podstronę o Cthulhu w popkulturze. Nie rozumiem więc dlaczego wydawnictwo strzela sobie w stopę, publikując na wstępie esej S.T. Joshiego - ponoć najlepszego „lovecraftologa” w branży - w którym niezbyt przychylnie odnosi się do wszelkich prób nawiązywania do twórczości HPLa. Dziwnie to wygląda, kiedy we wstępie do antologii opowiadań, zniechęca się do ich dalszej lektury.

Jak się zaś okazuje w opowiadaniach jest różnorodnie: są teksty, których autorzy wielkimi garściami czerpali z lovecraftowskiej mitologii, jak i takie co do których można mieć podejrzenie, czy gdyby nie tematyka antologii to w ogóle by się tu jakieś nawiązania znalazły. Tak czy inaczej mamy tu klasyczny horror, jak również jego odmianę w postaci slashera (serio!). Lovecraft jest tu pożeniony z czarnym kryminałem (serio, serio!) jak i z czymś w rodzaju (i tu pozwolę pomóc sobie tytułem konkretnego opowiadania) political fiction. Jest krwawo i klimatycznie, ale także niezamierzenie śmiesznie i nawet bez sensu. Co kto lubi.


Trochę szkoda, że najsłabiej wypada nasz jedyny rodzimy reprezentant. Przyznam, ze nawet zacząłem się wkręcać w bardzo hermetyczne „Iran Political Fiction”, ale summa summarum ten cały koncept Cthulhu i wielkiej polityki trochę nie wypalił. Z innych chybionych rzeczy wymieniłbym „Pan z tej ziemi”, który wpisuje się w kategorię tekstów do zapomnienia. Już naprawdę zapomniałem o czym to było. Jeśli chodzi o Mastertona i Lee, to miałem wrażenie, że ich opowiadanie zostały napisane jakby na siłę i na kolanie. Było zamówienie na lovecraftowski tekst, więc panowie coś tam na szybko skroili, żeby nie wypaść z obiegu. Całkowicie zaś rozbroił mnie Watson, który nie tylko przyciął mitologię przedwiecznych do konwencji slashera, ale na zakończenie zafundował nam tentacle hentai czystej wody. Zastanawiam się nawet, czy to nie była rzecz z gatunku „tak złe, że aż dobre”. Prosiłbym o jakiś film na podstawie tego koszmarku. W przypadku Wilsona i Campbella mam mieszane uczucia co do odbioru ich opowiadań. U jednego fajnie prowadzona historia została spartolona przez kiepskie zakończenie, a u drugiego odwrotnie: aby przeczytać zarąbisty finał trzeba było się przedrzeć przez jakiś nużący bełkot. Wszystkie wymienione powyżej opowiadania składają się na tę część antologii, która nie przemówiła do mnie w żaden sposób, a w niektórych przypadkach nawet zmęczyła niemiłosiernie. Na jej podstawie nigdy bym nie sięgnął po żadne opowiadanie Lovecrafta.

Na szczęście znalazło się kilka tekstów dzięki którym nie uważam, że czas spędzony nad „Cieniami” był czasem straconym. Zainteresował mnie Alan Moore. Może historia o śledztwie zagadkowych morderstw to nie są wyżyny na jakie na ogół potrafi się wspiąć „Bóg Komiksu”, ale czyta się to fajnie, a przedstawiona tu koncepcja aklo jest nader interesująca. Na dodatek historia ma fajną komiksową kontynuację, zatytułowaną „Neonomicon”. Sympatyczny jest tekst Fostera. Nie dostajemy tutaj horroru, ale dowcipną opowieść o micie Cthulhu w dobie Internetu. Mała rzecz, a cieszy. U Newmana zaś Lovecraft spotyka Chandlera i jest to mieszanka zaprawdę smakowita. Czyta to się naprawdę świetnie, ale trzeba się przygotować, że tak jak u Fostera niewielu tu horroru. Jest jeszcze Mort Castle, którego opowiadanie jak dla mnie stanowi perełkę tego zbioru. Niezwykle klimatyczne i trochę oldschoolowe, wciągnęło mnie bez reszty i na pewno kiedyś do niego wrócę.


Tak jak wspomniałem wcześniej: powyższa czwórka autorów sprawiła, że jednak nie żałuję lektury „Cieni”, ale mniej wytrwałych czytelników cała antologia może znużyć. Biorąc pod uwagę jak sobie tutaj ponarzekałem, zadziwiające jest, że nabrałem po niej ochoty na historie autorstwa samego Lovecrafta. To chyba jednak dobrze świadczy o całej antologii, co nie?

Wciągające bagno Yorkshire, czyli "1974" i "1977" Davida Peace'a

  • 2




Jestem chwilę po lekturze „1974” i „1977” Davida Peace'a i wciąż próbuję dojść do siebie, bo to naprawdę był ciężki kaliber. Jak się okazało autor nie miał dla mnie żadnej taryfy ulgowej rzucając mnie w ponurą i mroczną rzeczywistość Yorkshire lat 70. I nie chodzi tu nawet o wulgarny język, czy okrucieństwo popełnionych zbrodni; po przeczytaniu iluś tam czytadeł człowiek w końcu się uodparnia. Mam tu raczej na myśli uczucie przygnębienia wyzierające z każdej strony obu powieści, o to dojmujące przeczucie, że to się nie może dobrze skończyć i ten opad szczęki kiedy skończyło się jeszcze straszniej niż przewidywałem. Nie mam zamiaru streszczać tutaj fabuły. Kto chce to sobie wygoogluje. Nie dajcie się tylko zwieść okładkowemu opisowi, bo mylnie uznacie obie książki za kolejne kryminalno-thrillerowate sensacyjniaki jakich na pęczki. Zmieniają się tylko bohaterowie i miejsce akcji. Niby powieści Peace'a też takie są, ale to po ich przeczytaniu czułem się jakby ktoś machnął mi obuchem między gały.

Mogłoby to być trochę lepsze, czyli antologia "Mogliby w końcu kogoś zabić"

  • 1





Raczej taka sobie antologia kryminalna. Zabrałem się za nią tylko dlatego, że było w niej opowiadanie Łukasza Śmigla i nie zawiodłem się, choć paradoksalnie jest to najmniej kryminalny tekst z całego zbioru. To raczej horror, który autor swoim zwyczajem podlał solidną dawką gore. Jest krwawo, jak w jakimś amerykańskim produkcyjniaku klasy B, tylko wszystko w swojskich klimatach. Jeśli ktoś zagustował w „Demonach” i „Mordercach” to łyknie z radochą tutejszą „Noc wszystkich trupów”. Poza tym jak wieść gminna niesie do swoich bohaterów Śmigiel ma jeszcze powrócić, tym razem w pełnoprawnej powieści. Jak dla mnie bomba.

Warto jeszcze połknąć tytułowe opowiadanie Piotra Rowickiego. Jest w nim fajny klimat prowincjonalnego komisariatu i śliczna posterunkowa Kasia, która wodzi za nos miejscowych gliniarzy. Rowicki zdecydowanie ma dryg do tworzenia fajnych zdań, bo choć historia nie jest jakoś super oryginalna to czyta się ją znakomicie. Będę musiał sięgnąć po jego „Fatum”, bo narobiłem sobie tym opowiadaniem smaka na więcej.

Każdy z nas ma czarodziejską moc, czyli "Chłopięce lata" Roberta McCammona

  • 3





Calvin i Hobbes. To chyba najlepsze skojarzenie jakie przyszło mi do głowy po przeczytaniu „Chłopięcych lat” Roberta McCammona. I nie chodzi mi tu o jakieś podobieństwa fabularne, bo to jednak dwie różne rzeczy są, ale mam tu na myśli hołd, jaki obaj autorzy złożyli dziecięcej wyobraźni. Ta historia dwunastolatka, rozgrywająca się w latach 60. minionego wieku w Alabamie po prostu wgniotła mnie w fotel, a następnie zmiażdżyła doszczętnie, by na sam koniec wycisnąć łzę wzruszenia. Naprawdę. To książka, która jest cierniem w oku dla wszystkich gatunkowych fundamentalistów, bo nie sposób jej w żaden sposób zaszufladkować. To książka która może nie burzy literackich schematów i nie wytycza nowych ścieżek w historii literatury, ale za to broni się piękną i wzruszającą historią. Najbardziej docenią ją Ci w których wnętrzu, pomimo lat na karku, wciąż tli się dziecięca iskierka. To oni odnajdując w sobie małego Cory’ego uronią łezkę nostalgii za swoim dzieciństwem. Tych, co tego nie potrafią po prostu nie jestem w stanie zrozumieć.


Czytać i smakować, bo to magiczna książka.


Nie wierzę w Jude'a Coyne'a, czyli "Pudełko w kształcie serca" Joe Hilla

  • 5



„Pudełko w kształcie serca” pomysłowo się zaczyna, ale im głębiej w las tym bardziej wygląda na sztampową historię o duchu. Fakt, że dobrze napisaną, ale jednak schematyczną do bólu. Szkoda tym bardziej, że zmarnowany został całkiem fajny pomysł i kilka naprawdę mocnych scen, jak ta z gościem z syntezatorem głosu zamiast krtani. Przyczepiłbym się też do głównego bohatera, który jest tak nieprzekonujący, że aż zęby bolą. Zapowiadało się, że dostaniemy ekscentrycznego rockmana na emeryturze, który użył już sobie życia na wszystkich frontach, takiego rozpuszczonego gwiazdora, który na skutek bliskiego spotkania z duchem w końcu dostanie po tyłku. Judas Coyne okazuje się być jednak typem fajnego kumpla po przejściach. Nie da się go nie lubić i już niemal od początku wiadomo, że nie jest takim gnojkiem, do czego usilnie stara się nas przekonać Hill. Szkoda, bo taki harcerzykowaty bohater to pójście po najmniejszej linii oporu, zwłaszcza kiedy okazuje się, że nawiedzający Jude’a Craddock MacDermott (nawiasem mówiąc fajne imię) niejedno ma na sumieniu. Ten prosty podział na dobrych i złych łatwo pozwala przewidzieć jak cała sprawa się potoczy. Jak dla mnie, Hill ma dobry warsztat i talent do tworzenia scen robiących wrażenie, ale według mnie utopił go w konwencjonalnej do bólu historii. Szkoda.



Pulpowo i po polsku, czyli opowiadania Łukasza Śmigla

  • 10


Gwoli ścisłości: ja raczej zwolennikiem krótkich form nie jestem. Zaczyna człowiek coś takiego, wciąga się, oswaja z bohaterami, napala na wciągającą historię i co? I już koniec. Albo gorzej: zaczyna człowiek czytać i nawet nie zdąży się wkręcić, a tu po wszystkim. Ja tam raczej grube tomiszcza wolę. Wszystko co kończy się ledwie po kilkudziesięciu stronach wzbudza we mnie podejrzenia. Jak dla mnie opowiadania to strata czasu.





Ale, ale… Tak to ja myślałem kiedyś. Teraz biję się w pierś. Ba, nie tylko w pierś się biję, ale i pochylam mą głowę gotów posypać ją popiołem, bo zmieniłem zdanie i wszystko co napisałem przed chwilą odtąd należy czytać używając czasu przeszłego. Połknąłem bowiem ostatnio „Morderców” autorstwa Łukasza Śmigla i tak mi się spodobało, że wziąłem się jeszcze za jego „Demony” i również byłem ukontentowany. Głównie to takie makabryczne historyjki z mniej lub bardziej zaskakującym finałem. Swą formułą przypomniały mi oglądane niegdyś „Opowieści z Krypty”, tylko Strażnika Krypty tu się nie uświadczy. No dobra, może to trochę za daleko idące skojarzenie, ale ja naprawdę zasiadałem do kolejnego opowiadania z taką samą ciekawością jak niegdyś do epizodów tej kultowej serii. Tylko powiedzmy sobie szczerze: „Opowieści z Krypty” to jednak taki lajcik dla trochę starszej dziatwy. W „Mordercach” i „Demonach” raczej trzeba się przygotować na ostrą jazdę bez trzymanki w klimatach gore, niejednokrotnie doprawioną czarnym humorem. Gdyby u nas wydawano pulpowe magazyny Śmigiel odnalazłby się w nich jak ryba w wodzie. Mamy tu: duchy, zombiaki, seryjnych morderców i nawet pokręconego Świętego Mikołaja. Widać, ze autor czerpie garściami z tego co już było, ale to nie grzech jeśli umie się przebierać w popkulturowym garnku, a Śmigiel potrafi jak mało kto. Dzięki temu wyszły mu naprawdę fajne krótkie czytadła, może niekoniecznie zostające w pamięci, ale to nawet lepiej, bo pewnie do nich jeszcze wrócę.


PS. Moje hity to „Śmierć za trzy” i „Nigdy więcej”. Naprawdę szczęka opada. Musiałem odłożyć książkę na chwilę, żeby pozbierać zęby.

PS2. W „Demonach” brakowało mi tego odautorskiego komentarza do wszystkich opowiadań jaki był obecny w „Mordercach”. Mała rzecz, a cieszy.

PS3. Łukasz Śmigiel chyba naprawdę zaraził mnie pasją czytania opowiadań. Nie wiem jak to się stało, ale spodobało mi się rzucone we wstępniaku do „Morderców” hasło „jedno opowiadanie dziennie codziennie”. No może tak hardcorowo to nie dam rady, ale dwa lub trzy na tydzień to czemu nie. Na półce czekają zbiory Kinga i Mastertona, a co tu mówić o mistrzach jak Bradbury, Borges, Gogol, czy Kafka. Naprawdę dużo do nadrobienia.