„Pudełko w kształcie
serca” pomysłowo się zaczyna, ale im głębiej w las tym bardziej wygląda na
sztampową historię o duchu. Fakt, że dobrze napisaną, ale jednak schematyczną
do bólu. Szkoda tym bardziej, że zmarnowany został całkiem fajny pomysł i kilka
naprawdę mocnych scen, jak ta z gościem z syntezatorem głosu zamiast krtani.
Przyczepiłbym się też do głównego bohatera, który jest tak nieprzekonujący, że
aż zęby bolą. Zapowiadało się, że dostaniemy ekscentrycznego rockmana na
emeryturze, który użył już sobie życia na wszystkich frontach, takiego
rozpuszczonego gwiazdora, który na skutek bliskiego spotkania z duchem w końcu
dostanie po tyłku. Judas Coyne okazuje się być jednak typem fajnego kumpla po
przejściach. Nie da się go nie lubić i już niemal od początku wiadomo, że nie
jest takim gnojkiem, do czego usilnie stara się nas przekonać Hill. Szkoda, bo
taki harcerzykowaty bohater to pójście po najmniejszej linii oporu, zwłaszcza
kiedy okazuje się, że nawiedzający Jude’a Craddock MacDermott (nawiasem mówiąc
fajne imię) niejedno ma na sumieniu. Ten prosty podział na dobrych i złych
łatwo pozwala przewidzieć jak cała sprawa się potoczy. Jak dla mnie, Hill ma
dobry warsztat i talent do tworzenia scen robiących wrażenie, ale według mnie
utopił go w konwencjonalnej do bólu historii. Szkoda.
„Niemożliwe życie” M. Haig
1 dzień temu