#4 Księga bez polotu

  • 1
Przyznaję. Dałem się nabrać. Dałem się nabrać recenzjom na blogach, licznym gwiazdkom na Merlinie i tanim sloganom na okładce. A zaczęło się od tego, że w okolicach halloween wzięło mnie na przeczytanie jakiegoś horroru. No i niemal w tym samym czasie na łamach "Esensji" zamieszczono dość pochlebną recenzję "Księgi bez tytułu" i jej kontynuacji "Oka księżyca". Według niej, choć powieść nie sięga literackich wyżyn, to stanowi znakomity pastisz wielu gatunków (w tym oczywiście horroru). Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać. Na ogół jestem ufny esensyjnym recenzjom, a na hasło "pastisz horroru" wręcz się ślinię, więc szybko ogarnęło mnie przekonanie, że taka książka jest jak najbardziej dla mnie. To nic, że jeżeli chciałem poczytać sobie horror wystarczyło sięgnąć do domowej biblioteczki po klimatyczne "Pozwól mi wejść", czy utrzymaną w pastiszowym klimacie (!!!) "Noc zombie". Ja po prostu musiałem mieć "Księgę bez tytułu", choćby nie wiem ile nieprzeczytanych horrorów czekało na mojej półce. Mój książkoholizm po raz kolejny dał o sobie znać. Ale euforia zaczęła mijać wraz z kolejnymi przeczytanymi stronami.


Santa Mondega to miasto, które regularnie nawiedzanie jest przez całkowite zaćmienie słońca. Organizowany wówczas festiwal księżycowy ściąga tysiące turystów, zupełnie nieświadomych, że w tym samym czasie toczy krwawa walka o zdobycie magicznego kamienia zapewniającego swojemu właścicielowi nieśmiertelność.



Spodziewałem się po tej książce i sztampowej fabuły i jednowymiarowych postaci, ale łudziłem się, że powyższe niedociągnięcia autor wynagrodzi mi zręcznymi nawiązaniami do popkultury. I na upartego można było się ich doszukać, ale były podane tak łopatologicznie i topornie, że raczej świadczyły o brakach warsztatowych autora niż o jego przenikliwości. Na dodatek cieniem na fabułę kładły się kiepskie dialogi, więc nie wiem skąd te porównania do Tarantino czy Kinga, którzy jak mało kto potrafią budować akcję i napięcie na samych tylko rozmowach między postaciami. W ogóle, jeżeli już można mówić o jakichkolwiek nawiązaniach w "Księdze" to bardziej na miejscu byłby tu Rodriguez niż Tarantino, bo przynajmniej dwa rozwiązania fabularne zostały żywcem z jego filmów.

Czy tak wygląda Anonim - autor słynnej "Księgi bez tytułu"?
Mógłby, bo po tak słabej książce pozostaje tylko założyć papierowa torbę na głowę.

Męczyłem tę książkę bardzo strasznie. Ja rozumiem, że po tytułach tego typu nie można spodziewać się wiele, ale to co reprezentuje sobą "Księga bez tytułu" niebezpiecznie sięga literackiego dna. Jedyne co pozostanie mi w pamięci po lekturze tej powieści, to buńczuczny slogan przestrzegający przed śmiercią wszystkich którzy ją przeczytają. Rzeczywiście można umrzeć. Z nudów.

Anonim, Księga bez tytułu, Świat książki 2009.

#3 Multikulturowy świat

  • 6


Prawie dekadę "Białe zęby" czekały na mojej półce na swoją kolej. Zniechęcony opiniami bliskiej mi osoby zostawiłem sobie ten wielokrotnie nagradzany debiut na bliżej nieokreślone później. Dzisiaj tego żałuję bo książka Zadie Smith to naprawdę kawał dobrej literatury.


Tylko 25 lat miała Zadie S
mith gdy opublikowano jej pierwszą książkę. Całkiem imponujące osiągnięcie, biorąc pod uwagą jak wielowątkowa jest ta rodzinna saga i jak barwne postacie zostały na jej kartach wykreowana. Poznajemy bowiem trzy wielopokoleniowe rodziny, zamieszkujące północną część Londynu, których krzyżują się wzajemnie wskutek niesamowitych zbiegów okoliczności. Śledząc zabawne losy Jonesów, Iqbalów i Chalfenów przez długi czas zastanawiałem się co mnie tak pociąga w wizji świata wykreowanego przez panią Smith. Bo książka rzeczywiście mnie porwała: wciągające historie, humor, rozbrajające dialogi, a do tego ta wszechobecna ironia np. w stosunku do przesadnego liberalizmu Chalfenów. Czytało się to znakomicie. Nawet zarzucana w wielu recenzjach skłonność autorki do niepotrzebnych dygresji czy nadmiernego mnożenia wątków wcale mnie nie raziła. Według mnie nawet wzbogacało to rys charakterologiczny poszczególnych bohaterów. Co jednak mnie ruszyło najbardziej, to pokazanie, że dla imigrantów zagrożeniem dla zachowania własnej tożsamości nie jest poddanie się wpływom obcej kulturze, lecz zamykanie się w getcie odrębności. W multikulturowym świecie Zadie Smith (a jest to według mnie również i nasz świat) nie ma na to miejsca. Dla Samada takie próby kończą się rozpadem rodziny. Ale wcale nie oznacza to, że jak Clara mamy się odciąć od własnych korzeni. Wtedy będzie to życie w zakłamaniu , a nie o to przecież chodzi. Dla Smith rozwiązanie jest wzajemne "wymieszanie się", czego symbolem wydają się próby stworzenia przez jednego z bohaterów tzw. "myszy przyszłości" łączącej cechy kilku gatunków.


Podsumowując: wyśmi
enita proza, która pod płaszczykiem humorystycznej opowieści dotyka poważnych problemów. Osobiście narobiłem sobie smaka na inne powieści Zadie Smith, bo "Białe zęby" to prawdziwa literacka uczta. Polecam.


Smith Z., Białe zęby, Znak 2002.

#2 Listopadowe zapowiedzi

  • 2
Takie zestawienie powinno się robić na początku miesiąca. Trochę się nie wyrobiłem i część z prezentowanych tu książek na pewno się już ukazała, ale co tam... Przedstawione poniżej tytuły to moim zdaniem najciekawsze pozycje, jakie zostaną wydane w listopadzie (chyba, że wydawcy zawalą terminy). To taka osobista lista życzeń. Książki, które się na niej znajdą chciałbym kiedyś przeczytać. Heh... Warto zwrócić uwagę, że kluczowe jest tutaj słowo "chciałbym". Chcieć a móc to naprawdę duża różnica. Chciałbym mieć tyle wolnego czasu i tyle funduszy by chociaż w połowie spełnić moje zamierzenia. I tutaj należy użyć kolejnego kluczowego słowa którego nie lubię, czyli "selekcja".:-)





Na pewno w kategorii "muszę kupić i przeczytać" znajdą się trzy książki: "W komnatach Wolf Hall" Hilary Mantel, "Książę mgły" Carloza R. Zafona i "Pod napięciem" Jeffreya Deavera.

Powieść Mantel to zeszłoroczny Booker (nagroda, którą cenię sobie bardziej niż Nobla) traktujący o czasach Henryka VIII, ale skupiający się na osobie Tomasza Cromwella. Sądząc z opisu, można spodziewać się zakulisowych intryg, spisków i zdrad, a skoro autorka zgarnęła za powieść Bookera to zapewne wejrzymy także w psychikę i serca najważniejszych postaci tego burzliwego dla historii Anglii okresu. Zapowiada się smakowita uczta.

Jeżeli chodzi o Zafona to mam słabość do jego książek. Jestem zupełnie głuchy na jakiekolwiek krytyczne opinie.I pewnie teraz też przymknę oko na wszelkie wpadki, a może ich trochę być bo "Książę mgły" jest przybywającym do nas z lekkim opóźnieniem debiutem tego hiszpańskiego autora. Wierzę jednak, że talent Zafona do snucia zajmujących historii zaspokoi mój apetyt na dobrą powieść przygodową z dreszczykiem.

Ostatnią obowiązkowa pozycja w tym miesiącu to kolejna część przygód sparaliżowanego kryminalistyka Lincolna Rhyme'a i jego przyjaciółki, atrakcyjnej policjantki Amelii Sachs. Lubię ten cykl i jego bohaterów, ale z przykrością muszę przyznać, że poprzednia część była ( i to mówiąc delikatnie) raczej nie najlepsza. Na razie Deaver ma u mnie jeszcze kredyt zaufania, ale jeżeli "Pod napięciem" również będzie wpadką to nad zakupem kolejnego tomu będę musiał się poważnie zastanowić.



Ciekawie zapowiadają się dwa kryminały wpisujące się w tak zwany nurt historyczny. "Komisarz" C.J. Sansoma dzieje się tak jak na u wspomnianej Mantel za czasów Henryka VIII, ale postacie historyczne stanowią tylko tło dla śledztwa prowadzonego przez młodego prawnika Matthew Shardlake'a, protegowanego samego Tomasza Cromwella. Na ogół podejrzliwie podchodzę do książek reklamowanych jako drugie "Imię Róży", ale coś mnie wzięło na klimaty tudorskie. Może nawet serial obejrzę...

W książce Caleba Carra przenosimy się natomiast do Nowego Jorku z końca 19 wieku, gdzie śledztwo w sprawie makabrycznych zabójstw chłopców-prostytutek prowadzi specjalna grupa powołana przez samego Theodore'a Roosevelta. To już drugie wydanie "Alienisty" w Polsce, dzięki czemu poprzednie udało mi się znaleźć w bibliotece. A jako bonus również jego kontynuację... :-)


Intrygująco zapowiada się "Kobieta z Wydm", japońskiego prozaika Kobo Abe. Tutaj jednak wymieniam tę opowieść o entomologu z Tokio, który przy nadmorskich wydmach wpada w wir niepojętych dla ludzkiego rozumu wydarzeń z pewną dozą ostrożności, bo jak do tej pory nie mogłem się wgryźć w literaturę japońską. Może tym razem będzie inaczej. "Kobieta z wydm" to podobno tamtejsza klasyka, a wydanie Znaku nęci gustowną okładką.

A na koniec rodzimy tytuł: podejmująca tematykę ludobójstwa w Rwandzie, książka Wojciecha Tochmana "Dzisiaj narysujemy śmierć". Fragmenty zamieszczone w Gazecie Wyborczej zapowiadają naprawdę poruszającą lekturę. Choć pewnie nie będzie łatwo przebrnąć przez poruszające historie świadków tego jednego z najwstydliwszych dla całego świata epizodu z końca 20 wieku.

#1 Tak na początek

  • 7
Lubię przeglądać blogi. Takie książkowe, w których zapaleńcy znajdują w sobie odwagę by podzielić się wrażeniami z przeczytanych lektur. I tak sobie myślę: fajnie byłoby mieć własnego bloga książkowego. I proszę: oto jest. Rodził się w bólach, ale może dzięki temu się utrzyma. Bo ja się szybko zniechęcam.



A po co mi w ogóle ten blog? No bo sobie tak myślę: skoro już tak hurtowo pożeram te książki (patrz: nazwa bloga) i to wszystko mi się tak rozmywa po przeczytaniu, to może konieczność prowadzenia w miarę regularnych wpisów zmusi mnie do intensywniejszego skupienia się na lekturze. Pożyjemy, zobaczymy. Na razie zapraszam do czytania i komentowania.