Chris Beckett "Ciemny Eden"

  • 6

Polecam.

No po prostu polecam.

W żadnym wypadku nie zrażać się etykietką science-fiction. Tytułowy Eden, planeta pozbawiona słońca, to ściema. Taki zabieg, by uatrakcyjnić lekturę. Cały myk to wzajemne relacje wśród zamkniętej społeczności, która przez swój skostniały system i niemożność uwolnienia się z więzów przeszłości, wykazuje się totalną ślepotą na zmieniającą się rzeczywistość. W takiej społeczności, która tutaj de facto jest jedną wielką rodziną, nie ma miejsca na indywidualistów pokroju Johna Czerwoniucha. Konsekwencją będzie oczywiście klasyczny konflikt pokoleń. Śledząc go, stajemy się świadkami powolnego rozpadu pewnego wypracowanego na przestrzeni lat ładu i tym samym narodzin nowego początku, ale czy lepszego? 

Na fiuta Harry'ego i cycki Geli, naprawdę wciągająca historia.


Patrycja Pustkowiak "Nocne zwierzęta"

  • 3
Kurczę. Ostatnio w związku z nowym filmem Smarzowskiego wspomniałem mojej żonie, że ja osobiście to takiej prozy jak „Pod Mocnym Aniołem” nie tykałem i w życiu nie tknę. Nie dla mnie bowiem „literatura alkoholowa” i nie bawią mnie skacowani bohaterowie użalający się nad swoim losem. No, ale jak to było w tytule jednego z tych filmów o Bondzie, nigdy nie mów nigdy. Co prawda, nie przeczytałem „Pod Mocnym Aniołem”, ale podejrzewam, ze „Nocne zwierzęta” mogłyby być sprzedawane w pakiecie z książką Pilcha. I małpką w bonusie. Albo lepiej dwiema.

Trzy dni. Tyle trwa akcja tej powieści. Cały boży weekend, ale zbożnych rzeczy w niej nie uświadczyłem. Normalnie jak mawia moja sąsiadka: „Panie toż to czysta sodomia i gomoria”. Główna bohaterka, Tamara Mortus (ostatnio doszedłem do wniosku, że wymyślanie personaliów to nie jest mocna strona naszych rodzimych autorów), patentowana alkoholiczka, postanawia zaliczyć swój ostatni rajd po stolicy. Jest picie, wciąganie, picie, ostry seks i do tego ostre picie. I tak w koło Macieju, aż do finału, który de facto jest formalnością, bo już od pierwszych stron wiadomo jak to się skończy. Ale mimo tego nie mogłem się oderwać od lektury, bo Patrycja Pustkowiak ma dobrą rękę do pisania barwnych zdań i zaskakujących metafor. A przecież jakby się zastanowić, cała historia to takie pierdzielenie o niczym przez nawaloną do granic możliwości laski z Warszawki. A jednak czytało mi się z radochą. Choć to smutne było.