Co
za historia! Niby oklepany motyw o wyższości przyjaźni nad dobrami materialnymi,
ale jak to się czyta! Nie wiem na ile przysłużyło się temu bardzo dobre
tłumaczenie, ale „Wielkie nadzieje” to przykład klasyki która nie tylko nie
trąci myszką z co drugiej strony, ale na dodatek wciąga do samego końca. Ale to
co jest siłą tej powieści to jej barwni bohaterowie. Postacie z tej książki to tak
jakby przekrój wszystkich możliwych ludzkich charakterów. Pewnie to truizm, ale
tu naprawdę widać że to nie tylko papierowi bohaterowie, ale pełne życia
postaci. Dla mnie numerem jeden był poczciwy Joe Gargery, szwagier głównego
bohatera czyli Pipa. Już za ich wspólne dysputy o życiu, dałbym tej książce
maksymalną liczbę gwiazdek (gdybym oczywiście jakiekolwiek gwiazdki nadawał :-),
bo trzeba naprawdę być wirtuozem pióra by tak przejmująco pokazać przyjaźń
dwóch osób. Bez wątpienia wzruszała mnie ta powieść, ale i wkurzała gdy Pip
wspinając się po kolejnych szczeblach drabiny społecznej stawał się coraz
większym bufonem. Założę się, że tą przemianą Dickens chciał skrytykować
ówczesne społeczeństwo angielskie z tą swoją schizą na punkcie różnic klasowych.
A komu mało to jeszcze całość dopełnia wątek sensacyjny na spółkę z miłosnym i
momentami bywa naprawdę mrocznie.
Może tylko troszeczkę
nie podobało mi się zakończenie, zwłaszcza po tym jak dowiedziałem się, że
pierwsza wersja nie była tak optymistyczna. Ale to tylko troszeczkę, bo „Wielkie
nadzieje” to bardzo smakowita uczta.
Dickens Ch., Wielkie nadzieje, Prószyński i S-ka 2009.