Prawie dekadę "Białe zęby" czekały na mojej półce na swoją kolej. Zniechęcony opiniami bliskiej mi osoby zostawiłem sobie ten wielokrotnie nagradzany debiut na bliżej nieokreślone później. Dzisiaj tego żałuję bo książka Zadie Smith to naprawdę kawał dobrej literatury.
Tylko 25 lat miała Zadie Smith gdy opublikowano jej pierwszą książkę. Całkiem imponujące osiągnięcie, biorąc pod uwagą jak wielowątkowa jest ta rodzinna saga i jak barwne postacie zostały na jej kartach wykreowana. Poznajemy bowiem trzy wielopokoleniowe rodziny, zamieszkujące północną część Londynu, których krzyżują się wzajemnie wskutek niesamowitych zbiegów okoliczności. Śledząc zabawne losy Jonesów, Iqbalów i Chalfenów przez długi czas zastanawiałem się co mnie tak pociąga w wizji świata wykreowanego przez panią Smith. Bo książka rzeczywiście mnie porwała: wciągające historie, humor, rozbrajające dialogi, a do tego ta wszechobecna ironia np. w stosunku do przesadnego liberalizmu Chalfenów. Czytało się to znakomicie. Nawet zarzucana w wielu recenzjach skłonność autorki do niepotrzebnych dygresji czy nadmiernego mnożenia wątków wcale mnie nie raziła. Według mnie nawet wzbogacało to rys charakterologiczny poszczególnych bohaterów. Co jednak mnie ruszyło najbardziej, to pokazanie, że dla imigrantów zagrożeniem dla zachowania własnej tożsamości nie jest poddanie się wpływom obcej kulturze, lecz zamykanie się w getcie odrębności. W multikulturowym świecie Zadie Smith (a jest to według mnie również i nasz świat) nie ma na to miejsca. Dla Samada takie próby kończą się rozpadem rodziny. Ale wcale nie oznacza to, że jak Clara mamy się odciąć od własnych korzeni. Wtedy będzie to życie w zakłamaniu , a nie o to przecież chodzi. Dla Smith rozwiązanie jest wzajemne "wymieszanie się", czego symbolem wydają się próby stworzenia przez jednego z bohaterów tzw. "myszy przyszłości" łączącej cechy kilku gatunków.
Tylko 25 lat miała Zadie Smith gdy opublikowano jej pierwszą książkę. Całkiem imponujące osiągnięcie, biorąc pod uwagą jak wielowątkowa jest ta rodzinna saga i jak barwne postacie zostały na jej kartach wykreowana. Poznajemy bowiem trzy wielopokoleniowe rodziny, zamieszkujące północną część Londynu, których krzyżują się wzajemnie wskutek niesamowitych zbiegów okoliczności. Śledząc zabawne losy Jonesów, Iqbalów i Chalfenów przez długi czas zastanawiałem się co mnie tak pociąga w wizji świata wykreowanego przez panią Smith. Bo książka rzeczywiście mnie porwała: wciągające historie, humor, rozbrajające dialogi, a do tego ta wszechobecna ironia np. w stosunku do przesadnego liberalizmu Chalfenów. Czytało się to znakomicie. Nawet zarzucana w wielu recenzjach skłonność autorki do niepotrzebnych dygresji czy nadmiernego mnożenia wątków wcale mnie nie raziła. Według mnie nawet wzbogacało to rys charakterologiczny poszczególnych bohaterów. Co jednak mnie ruszyło najbardziej, to pokazanie, że dla imigrantów zagrożeniem dla zachowania własnej tożsamości nie jest poddanie się wpływom obcej kulturze, lecz zamykanie się w getcie odrębności. W multikulturowym świecie Zadie Smith (a jest to według mnie również i nasz świat) nie ma na to miejsca. Dla Samada takie próby kończą się rozpadem rodziny. Ale wcale nie oznacza to, że jak Clara mamy się odciąć od własnych korzeni. Wtedy będzie to życie w zakłamaniu , a nie o to przecież chodzi. Dla Smith rozwiązanie jest wzajemne "wymieszanie się", czego symbolem wydają się próby stworzenia przez jednego z bohaterów tzw. "myszy przyszłości" łączącej cechy kilku gatunków.