Dobry początek roku. Najpierw Mitchell, a teraz „Nemezis” Philip Rotha. Co więcej, ta niepozorna książeczka to znacznie cięższy kaliber niż historia Jacoba de Zoet. Trzymając się tej stylistyki porównawczej: skoro powieść autora „Atlasu chmur” była dla mnie pokaźną strzelbą na początek nowego sezonu czytelniczego to teraz chyba oberwałem z armaty. A przecież nie ma tu żadnych fajerwerków literackich, żadnych wymuskanych epitetów i metafor od których aż szczęka opada. Brak tu soczystego języka, który skapywałby do naszej wyobraźni niczym najbardziej pożądany napój gasząc nasze pragnienie doświadczenia literackiego nieba. Nie, ta książeczka jest napisana tak prosto i zwięźle, że bardziej nie można. Co więcej, główny bohater wkurzał mnie tak niemiłosiernie, że aż chciałem tam wejść i powiedzieć człowiekowi: „weź się chłopie ogarnij”. Ale w tych napisanych po bożemu zdaniach krył się taki ładunek emocjonalny, takie napięcie, że po przeczytaniu nie mogłem się zdecydować czego właśnie byłem świadkiem? Prostej, acz bezczelnie chwytającej za serce historii o epidemii polio w Newark, czy może czegoś więcej? Czy Bucky został ukarany za tchórzliwe pozostawienie swoich podopiecznych w objęciach szalejącej epidemii? Jeśli tak, to czy kara spotkała go z rąk mitycznej nemezis czy żydowskiego Boga, którego chłopak obwiniał za całe zło. A może koniec końców to tylko urojenia pokonanego przez nieuchronny los człowieka? Tak wiele pytań i tak mało odpowiedzi. Zaiste, idealny przykład na to, że nie liczba stron ma znaczenie.
Pingwin. Długa droga do domu. Tom 1
9 godzin temu
4 komentarze :
nic ostatnio nie dodajesz, koniec opiedzielania Panie Sławomirze:)
No zapuściłem się. Ale chcę się poprawić.
Jaka rodzinna dyskusja :D
Bardzo się cieszę , że znowu pojawiają się Twoje recenzje, lubię tu zaglądac : )
Prześlij komentarz