Mogłoby to być trochę lepsze, czyli antologia "Mogliby w końcu kogoś zabić"

  • 1





Raczej taka sobie antologia kryminalna. Zabrałem się za nią tylko dlatego, że było w niej opowiadanie Łukasza Śmigla i nie zawiodłem się, choć paradoksalnie jest to najmniej kryminalny tekst z całego zbioru. To raczej horror, który autor swoim zwyczajem podlał solidną dawką gore. Jest krwawo, jak w jakimś amerykańskim produkcyjniaku klasy B, tylko wszystko w swojskich klimatach. Jeśli ktoś zagustował w „Demonach” i „Mordercach” to łyknie z radochą tutejszą „Noc wszystkich trupów”. Poza tym jak wieść gminna niesie do swoich bohaterów Śmigiel ma jeszcze powrócić, tym razem w pełnoprawnej powieści. Jak dla mnie bomba.

Warto jeszcze połknąć tytułowe opowiadanie Piotra Rowickiego. Jest w nim fajny klimat prowincjonalnego komisariatu i śliczna posterunkowa Kasia, która wodzi za nos miejscowych gliniarzy. Rowicki zdecydowanie ma dryg do tworzenia fajnych zdań, bo choć historia nie jest jakoś super oryginalna to czyta się ją znakomicie. Będę musiał sięgnąć po jego „Fatum”, bo narobiłem sobie tym opowiadaniem smaka na więcej.

Każdy z nas ma czarodziejską moc, czyli "Chłopięce lata" Roberta McCammona

  • 3





Calvin i Hobbes. To chyba najlepsze skojarzenie jakie przyszło mi do głowy po przeczytaniu „Chłopięcych lat” Roberta McCammona. I nie chodzi mi tu o jakieś podobieństwa fabularne, bo to jednak dwie różne rzeczy są, ale mam tu na myśli hołd, jaki obaj autorzy złożyli dziecięcej wyobraźni. Ta historia dwunastolatka, rozgrywająca się w latach 60. minionego wieku w Alabamie po prostu wgniotła mnie w fotel, a następnie zmiażdżyła doszczętnie, by na sam koniec wycisnąć łzę wzruszenia. Naprawdę. To książka, która jest cierniem w oku dla wszystkich gatunkowych fundamentalistów, bo nie sposób jej w żaden sposób zaszufladkować. To książka która może nie burzy literackich schematów i nie wytycza nowych ścieżek w historii literatury, ale za to broni się piękną i wzruszającą historią. Najbardziej docenią ją Ci w których wnętrzu, pomimo lat na karku, wciąż tli się dziecięca iskierka. To oni odnajdując w sobie małego Cory’ego uronią łezkę nostalgii za swoim dzieciństwem. Tych, co tego nie potrafią po prostu nie jestem w stanie zrozumieć.


Czytać i smakować, bo to magiczna książka.


Nie wierzę w Jude'a Coyne'a, czyli "Pudełko w kształcie serca" Joe Hilla

  • 5



„Pudełko w kształcie serca” pomysłowo się zaczyna, ale im głębiej w las tym bardziej wygląda na sztampową historię o duchu. Fakt, że dobrze napisaną, ale jednak schematyczną do bólu. Szkoda tym bardziej, że zmarnowany został całkiem fajny pomysł i kilka naprawdę mocnych scen, jak ta z gościem z syntezatorem głosu zamiast krtani. Przyczepiłbym się też do głównego bohatera, który jest tak nieprzekonujący, że aż zęby bolą. Zapowiadało się, że dostaniemy ekscentrycznego rockmana na emeryturze, który użył już sobie życia na wszystkich frontach, takiego rozpuszczonego gwiazdora, który na skutek bliskiego spotkania z duchem w końcu dostanie po tyłku. Judas Coyne okazuje się być jednak typem fajnego kumpla po przejściach. Nie da się go nie lubić i już niemal od początku wiadomo, że nie jest takim gnojkiem, do czego usilnie stara się nas przekonać Hill. Szkoda, bo taki harcerzykowaty bohater to pójście po najmniejszej linii oporu, zwłaszcza kiedy okazuje się, że nawiedzający Jude’a Craddock MacDermott (nawiasem mówiąc fajne imię) niejedno ma na sumieniu. Ten prosty podział na dobrych i złych łatwo pozwala przewidzieć jak cała sprawa się potoczy. Jak dla mnie, Hill ma dobry warsztat i talent do tworzenia scen robiących wrażenie, ale według mnie utopił go w konwencjonalnej do bólu historii. Szkoda.