Może nie jestem jakimś tam znawcą Lovecrafta, ale też bez przesady.
Biorąc pod uwagę jak jego twórczość głęboko wrosła w popkulturę, trudno żebym
czegoś tam nie kojarzył. Co jak co, ale raczej nie należę do osób, które R’lyeh,
Yuggoth, bądź Arkham mogą skojarzyć co najwyżej z bełkotem odurzonych jakimś
podrzędnym odpowiednikiem „Malagi” stałych bywalców pobliskiego nocnego. Po prostu
coś tam wiem, ale jak do tej pory z panem L. nie było mi raczej po drodze. Ale
po lekturze antologii „Cieni spoza czasu” troszkę się nakręciłem na prozę
mistrza, co w sumie jest trochę dziwne, ponieważ antologia „Dobrych Historii”
to nie jest jakaś dobra rzecz, a większość opowiadań to klasyczne
przeciętniaki.
Koncept był fajny (choć nie nowy).
Oto skrzyknijmy kilkunastu autorów, by oddali hołd Lovercraftowi w najlepszy
sposób jaki umieją. Niech puszczą wodze fantazji i wyskrobią opowiadania w
klimatach rodem z mitologii Cthulhu. Wielki Przedwieczny to przecież temat
bardzo nośny i podatny na różnorakie interpretacje. Wystarczy tylko spojrzeć na
wikipedię (englisz ofcoz), mają tam nawet osobną podstronę o Cthulhu w
popkulturze. Nie rozumiem więc dlaczego wydawnictwo strzela sobie w stopę,
publikując na wstępie esej S.T. Joshiego - ponoć najlepszego „lovecraftologa” w
branży - w którym niezbyt przychylnie odnosi się do wszelkich prób nawiązywania
do twórczości HPLa. Dziwnie to wygląda, kiedy we wstępie do antologii
opowiadań, zniechęca się do ich dalszej lektury.
Jak się zaś okazuje w opowiadaniach
jest różnorodnie: są teksty, których autorzy wielkimi garściami czerpali z
lovecraftowskiej mitologii, jak i takie co do których można mieć podejrzenie,
czy gdyby nie tematyka antologii to w ogóle by się tu jakieś nawiązania
znalazły. Tak czy inaczej mamy tu klasyczny horror, jak również jego odmianę w
postaci slashera (serio!). Lovecraft jest tu pożeniony z czarnym kryminałem
(serio, serio!) jak i z czymś w rodzaju (i tu pozwolę pomóc sobie tytułem
konkretnego opowiadania) political fiction. Jest krwawo i klimatycznie, ale
także niezamierzenie śmiesznie i nawet bez sensu. Co kto lubi.
Trochę szkoda, że najsłabiej wypada
nasz jedyny rodzimy reprezentant. Przyznam, ze nawet zacząłem się wkręcać w
bardzo hermetyczne „Iran Political Fiction”, ale summa summarum ten cały
koncept Cthulhu i wielkiej polityki trochę nie wypalił. Z innych chybionych
rzeczy wymieniłbym „Pan z tej ziemi”, który wpisuje się w kategorię tekstów do
zapomnienia. Już naprawdę zapomniałem o czym to było. Jeśli chodzi o Mastertona
i Lee, to miałem wrażenie, że ich opowiadanie zostały napisane jakby na siłę i
na kolanie. Było zamówienie na lovecraftowski tekst, więc panowie coś tam na
szybko skroili, żeby nie wypaść z obiegu. Całkowicie zaś rozbroił mnie Watson,
który nie tylko przyciął mitologię przedwiecznych do konwencji slashera, ale na
zakończenie zafundował nam tentacle hentai czystej wody. Zastanawiam się nawet,
czy to nie była rzecz z gatunku „tak złe, że aż dobre”. Prosiłbym o jakiś film
na podstawie tego koszmarku. W przypadku Wilsona i Campbella mam mieszane
uczucia co do odbioru ich opowiadań. U jednego fajnie prowadzona historia
została spartolona przez kiepskie zakończenie, a u drugiego odwrotnie: aby
przeczytać zarąbisty finał trzeba było się przedrzeć przez jakiś nużący bełkot.
Wszystkie wymienione powyżej opowiadania składają się na tę część antologii,
która nie przemówiła do mnie w żaden sposób, a w niektórych przypadkach nawet
zmęczyła niemiłosiernie. Na jej podstawie nigdy bym nie sięgnął po żadne
opowiadanie Lovecrafta.
Na szczęście znalazło się kilka
tekstów dzięki którym nie uważam, że czas spędzony nad „Cieniami” był czasem
straconym. Zainteresował mnie Alan Moore. Może historia o śledztwie zagadkowych
morderstw to nie są wyżyny na jakie na ogół potrafi się wspiąć „Bóg Komiksu”, ale
czyta się to fajnie, a przedstawiona tu koncepcja aklo jest nader interesująca.
Na dodatek historia ma fajną komiksową kontynuację, zatytułowaną „Neonomicon”. Sympatyczny
jest tekst Fostera. Nie dostajemy tutaj horroru, ale dowcipną opowieść o micie
Cthulhu w dobie Internetu. Mała rzecz, a cieszy. U Newmana zaś Lovecraft spotyka
Chandlera i jest to mieszanka zaprawdę smakowita. Czyta to się naprawdę
świetnie, ale trzeba się przygotować, że tak jak u Fostera niewielu tu horroru.
Jest jeszcze Mort Castle, którego opowiadanie jak dla mnie stanowi perełkę tego
zbioru. Niezwykle klimatyczne i trochę oldschoolowe, wciągnęło mnie bez reszty
i na pewno kiedyś do niego wrócę.
Tak jak wspomniałem wcześniej: powyższa czwórka autorów
sprawiła, że jednak nie żałuję lektury „Cieni”, ale mniej wytrwałych czytelników
cała antologia może znużyć. Biorąc pod uwagę jak sobie tutaj ponarzekałem,
zadziwiające jest, że nabrałem po niej ochoty na historie autorstwa samego
Lovecrafta. To chyba jednak dobrze świadczy o całej antologii, co nie?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz