Philip Roth "Nemezis"

  • 4
Dobry  początek  roku.  Najpierw  Mitchell,  a teraz  „Nemezis”  Philip  Rotha.  Co więcej,  ta niepozorna książeczka to znacznie cięższy kaliber niż historia Jacoba de Zoet. Trzymając się tej stylistyki porównawczej: skoro powieść autora „Atlasu chmur” była dla mnie pokaźną strzelbą na początek nowego sezonu czytelniczego to teraz chyba oberwałem z armaty.  A przecież nie ma tu żadnych fajerwerków literackich, żadnych wymuskanych epitetów i metafor od których aż szczęka opada.  Brak  tu  soczystego  języka,  który  skapywałby  do  naszej  wyobraźni  niczym  najbardziej pożądany napój gasząc nasze pragnienie doświadczenia literackiego nieba. Nie, ta książeczka jest napisana tak prosto i zwięźle, że bardziej nie można. Co więcej, główny bohater wkurzał mnie tak niemiłosiernie, że aż chciałem tam wejść i powiedzieć człowiekowi: „weź się chłopie ogarnij”. Ale w tych napisanych po bożemu zdaniach krył się taki ładunek emocjonalny, takie napięcie, że po przeczytaniu nie mogłem się zdecydować czego właśnie byłem świadkiem? Prostej, acz bezczelnie chwytającej  za serce  historii  o  epidemii  polio w Newark,  czy może  czegoś więcej? Czy Bucky został  ukarany  za  tchórzliwe  pozostawienie  swoich  podopiecznych  w  objęciach  szalejącej epidemii?  Jeśli tak, to czy kara spotkała go z rąk mitycznej nemezis czy żydowskiego Boga, którego chłopak  obwiniał  za  całe  zło.  A  może  koniec  końców  to  tylko  urojenia  pokonanego  przez nieuchronny los człowieka? Tak wiele pytań i tak mało odpowiedzi. Zaiste, idealny przykład na to, że nie liczba stron ma znaczenie.

4 komentarze :

Tomasz Palacz pisze...

nic ostatnio nie dodajesz, koniec opiedzielania Panie Sławomirze:)

slavkomir pisze...

No zapuściłem się. Ale chcę się poprawić.

Unknown pisze...

Jaka rodzinna dyskusja :D

Anonimowy pisze...

Bardzo się cieszę , że znowu pojawiają się Twoje recenzje, lubię tu zaglądac : )